In vitro – ta metoda powinna być zakazana uważa dr Tadeusz Wasilewski pionier tej metody w Polsce

 Najlepszą ustawą dotyczącą in vitro byłby zakaz wykonywania sztucznego zapłodnienia na terytorium Rzeczpospolitej – uważa dr Tadeusz Wasilewski. Jeden z pionierów tej metody w Polsce, który radykalnie jej zaprzestał, stając się jej zdecydowanym przeciwnikiem, skomentował dla KAI projekt ustawy o leczeniu niepłodności, przekazany przez Ministerstwo Zdrowia do konsultacji społecznych. Zdaniem naukowca, propozycja jest skrajnie liberalna, nie liczy się z negatywnymi skutkami jej działania i w istocie aprobuje obecny stan działań klinik in vitro.

Podajemy wypowiedź prof. Wasilewskiego:

Ustawa bioetyczna powinna być uchwalona, ponieważ jesteśmy we wspólnocie europejskiej i Polska powinna te zagadnienia prawnie uregulować. Optymalna, w mojej ocenie, byłaby treść jednoznacznie określona w jednym zdaniu: „Zakazuje się całkowicie wykonywania na terenie Polski metody zapłodnienia pozaustrojowego i inseminacji”. I to byłaby treść ustawy, którą bym proponował.

Do społecznej konsultacji trafił obecnie projekt Ministerstwa Zdrowia. Jest on całkowitą aprobatą stanu faktycznego, związanego z programem in vitro, obwarowanym różnymi elementami, które mają normować ten program, ale jest w nim dużo luk, dziur, nieścisłości i niekonsekwencji. W projekcie ustawy mówi się o działaniu etycznym, deontologicznym. I tkwi tu wielka sprzeczność. Nie można bowiem z jednej strony mówić o działaniu etycznym, a z drugiej strony aprobować program in vitro, który nie daje absolutnej gwarancji przeżycia wszystkim istnieniom ludzkim, do poczęcia których w obrębie tej metody trzeba było doprowadzić, czyli tak zwanym zarodkom nadliczbowym. A te zarodki to nic innego jak pierwszy etap istnienia człowieka. Definicja ludzkiego życia jest bowiem jednoznaczna i określona w podręcznikach embriologii, ginekologii i położnictwa, pediatrii. Tam wyraźnie jest napisane, że ludzkie życie zaczyna się z chwilą połączenia komórki jajowej z plemnikiem, a kończy na naturalnej śmierci.

Jeżeli legalizujemy metodę, która nie daje gwarancji życia każdemu istnieniu ludzkiemu, do poczęcia którego w obrębie tej metody dochodzi, to ta metoda nie powinna funkcjonować. Gdyby wyobrazić sobie, że chcemy unaocznić na czym ona polega na przykładzie pięciolatków – istniejących, widocznych, odrębnych – metoda in vitro nie ostałaby się dwóch dni. Gdybyśmy stwierdzili, że owszem, mamy sposób na uratowanie niektórych z tych dzieci, ale wyłącznie kosztem życia np. pozostałej połowy – nikt takiej metody by nie zaaprobował. Ale gdy to dotyczy zarodka – dwóch, czterech i coraz więcej komórek, którym się przygląda specjalista pod mikroskopem – bardzo nam łatwo manipulować istnieniem ludzkim na takim poziomie.

Z drugiej strony niepłodność małżeńska to dziś problem społeczny, szeroki, obejmuje wielką liczbę ludzi. I ta potrzeba, chęć pojawienia się dziecka w rodzinie jest olbrzymia. Żyjemy w XXI w., kiedy program in vitro jest kosmopolityczny, wszędobylski, ogólnie dostępny i jest coraz więcej ośrodków i lekarzy, które potrafią tę procedurę wykonać. W iluś procentach przynosi ona efekty. Jak wobec tego można mówić programowi in vitro „nie”, skoro coś jest osiągalne i skuteczne? Na dodatek słyszy się, że osoba, która się na to nie godzi jest zacofana, sprzeciwia się rozwojowi nauki, występuje przeciwko małżeństwom nie mogącym mieć dzieci i jest pozbawiona empatii. Ale jeśli traktujemy poważnie definicję początku życia, która została sformułowana i wszyscy ją zaaprobowali, a której wymagamy od studentów medycyny, zdających egzaminy z embriologii, ginekologii, położnictwa czy pediatrii, to aprobata programu in vitro zdecydowanie jest nieporozumieniem. Jestem przeciwko ustawie, która przyzwala wykonywać i stosować metodę zapłodnienia pozaustrojowego.

Ustawa, którą proponuje ministerstwo jest bardzo lapidarna, zaś przeciwdziałanie niepłodności sprowadza się do wprowadzenia i usankcjonowania programu in vitro i stosowaniu wyłącznie tej jednej metody – remedium na „leczenie niepłodności”. Bo jest szybko, skutecznie i szkoda tracić czasu na inne metody. Taki jest sposób rozumowania twórców i ta ustawa to pokazała. Piszą tam o etyce, szacunku, dbałości, ale trudno się z tym zgodzić, bo tak się nie dzieje przy realizacji proponowanego programu.

Jest tam także wiele nieścisłości i niechlujstwa terminologicznego, bo raz mówi się o medycynie rozrodu, innym razem o prokreacji człowieka, o medycynie prokreacyjnej. Trzeba się zdecydować – albo jedno albo drugie. O medycynie rozrodu można mówić w odniesieniu do zwierząt, natomiast medycyna prokreacyjna, która para się naszą płodnością to medycyna prokreacji człowieka.

Ale to są szczegóły. Wobec istoty in vitro mówię: nie. Nie dla śmierci zarodków, do której dochodzi w trakcie realizacji programu in vitro i to są skutki natychmiastowe. Ale istnieją także skutki długofalowe, gdyż naukowcy, którzy badają zdrowie dzieci poczętych tą metodą, skutki stosowania leków, całej procedury i jej wpływu na zdrowie kobiety i mężczyzny, wykazują zdecydowanie pewne nieprawidłowości, które każą się zastanowić, czy medycyna prokreacji człowieka obrała dobry kierunek.

Poważnym mankamentem w projekcie ustawy jest dostępność metody. Projekt zakłada, że leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego ma być dostępne dla wszystkich, także dla samotnych kobiet, które będą mogły przyjść do kliniki i powiedzieć: proszę o zarodek. Obowiązkiem lekarza będzie transferowanie zarodka do jamy macicy. Ale w tym momencie trzeba zapytać: co my transferujemy? Dwie komórki, czy ludzkie życie, tyle że na bardzo wczesnym etapie rozwoju?

Gdyby ktoś chciał adoptować dziecko, musi zgłosić się do ośrodka adopcyjnego i spełnić ściśle określone wymogi: wieku, wysokości zarobków, stałej pracy, musi żyć w związku małżeńskim, posiadać mieszkanie, itd. Taka osoba musi być do tego przygotowana, przejść odpowiedni kurs, wypełnić kwestionariusze. I dopiero po przejściu przez to sito otrzymuje się możliwość adoptowania dziecka. A dlaczego nie pytamy o to dokonując transferu do macicy samotnej kobiety? Dlaczego nikt nie spyta, jaka będzie przyszłość tego dziecka – czy przyszła matka ma mieszkanie, stałą pracę, itd.?

Na takie stwierdzenie z pewnością oburzą się samotne kobiety, usłyszymy o ich „prawie” do posiadania potomstwa. A ja jedynie przypominam, jak brzmi ustawa o trybie adoptowania dziecka, o wymogach, jakie muszą spełniać ludzie aby móc otrzymać pozwolenie na zaopiekowanie się dzieckiem, otoczenie go opieką, bycia dla niego rodziną.

W odniesieniu do in vitro każdy będzie mógł zażądać zabiegu i nikt nie sprawdzi, czy spełnia te wszystkie kryteria, jakie stawia się przy adopcji. To nieporozumienie. A w następnym zdaniu mówi się o poszanowaniu godności i etyki i to poważny zgrzyt.

Kolejnym poważnym mankamentem projektu ustawy jest brak informacji o liczbie lat przetrzymywania nadliczbowych zarodków w temperaturze ciekłego azotu. Wiadomo zaś, że tylko wyselekcjonowane zarodki trafią do jamy macicy, a te nadliczbowe – do ciekłego azotu. Ile czasu mogą być przechowywane w tych warunkach? Dwa lata? Pięć? Czy też nieograniczoną ilość lat? W projekcie nic nie wspomina się na ten temat. Sądzę, że autorzy projektu zrobili celowy i świadomy unik, wybieg, żeby pozostawić klinikom in vitro wolną rękę. W przeciwnym razie autorzy projektu musieliby napisać, że przechowuje się zarodki np. 20 lat, a jeżeli po upływie tego czasu nie zostaną w tym okresie transferowane do jamy macicy, zostaną usunięte, wyrzucone, czyli zabite. Ustawodawcy w innych krajach ustalają granicę przechowywania zarodków.

Tak więc ustawa jest niepełna i niekonsekwentna. A skoro faworyzuje i propaguje metodę in vitro, powinna nazwać rzecz po imieniu: jeżeli godzę się na metodę in vitro, to znaczy, że godzę się na śmierć istnień ludzkich, do czego dochodzi w wyniku mojego nawet najlepszego działania. Nie mam na to wpływu, że tak się dzieje ale walczę żeby w małżeństwie pojawiło się dzieciątko, którego dotychczas nie było. I niech odważni podpiszą się pod tym prawdziwym zdaniem. Wówczas wiem, że taka osoba doskonale zdaje sobie sprawę na czym polega in vitro i nie boi się odpowiedzialności za to, co zrobiła i co chce zrobić. A nie chować głowę w piasek i usuwać niewygodne elementy procedury.

W porównaniu z ustawami istniejącymi w innych krajach jest to projekt skrajnie liberalny, który w praktyce pozwala klinikom in vitro na wszystko. Ta ustawa nic nie zmienia w stosunku do obecnego stanu faktycznego. A przecież my, Polacy moglibyśmy być inni, pójść inną drogą. Jeżeli dostrzegamy problem i chcemy leczyć niepłodność małżeńską, możemy rozwijać medycynę prokreacyjną, ale zdecydować, że w naszym kraju program in vitro nie będzie realizowany z powodów jak powyższe. Za to zdecydować, że będziemy rozwijać medycynę ochronną, prokreacyjną, która jest równie skuteczna; że będziemy dążyć do wykonywania bardzo szczelnej i szczegółowej diagnostyki niepłodności małżeńskiej żeby wyeliminować wszystkie nieprawidłowości, jakie się da wyeliminować; że będziemy zdobywać nowe kwalifikacje w tym zakresie pokazując Europie, że w tej dziedzinie potrafimy świetnie funkcjonować korzystając z metod, których nie przypłaca się śmiercią milionów zarodków. I że nie oznacza to, że jesteśmy społeczeństwem zacofanym.

Dlaczego nie potrafimy być odważni? Dlaczego nie potrafimy szanować ludzkiego życia od poczęcia? Nie tak dawno cieszyliśmy się z kanonizacji Jana Pawła II, wielkiego Polaka. A przecież on o to walczył, o szacunek do życia. A jeśli my się szczycimy z osoby, to dlaczego nie chcemy słuchać, co ta osoba do nas mówiła?

Realizowałem program in vitro przez 14 lat. Ja nie znam tej metody z książek lecz z codziennej pracy, z autopsji. Pomogłem niejednej pacjentce mieć potomstwo. Tylko jakim kosztem? Ile musiało zginąć zarodków żeby żył ten jeden? To wcale nie ode mnie do końca zależało, to taka metoda – myślałem wówczas. Nie jesteśmy w stanie stworzyć takich warunków dla zarodka, które będą skutecznie w 100 procentach, który będzie dla tego zarodka całkowicie bezpieczny. Każdy uczciwy lekarz, który dokonuje transferu, podpisze się pod tym zdaniem.

***

Prof. Tadeusz Wasilewiski jest jednym z pierwszych lekarzy w Polsce, który wprowadzili metodę zapłodnienia pozaustrojowego. Od 1993 do 2007 roku pracował w pierwszej w Polsce klinice wykonującej procedurę in vitro. W kwietniu 2007 roku stwierdził: „Nigdy więcej nie wykonam programu in vitro”. 1 stycznia 2009 roku założył pierwszą w Polsce klinikę leczenia niepłodności małżeńskiej metodą naprotechnologii NaProMedica, gdzie pracuje do dziś.
Źródło: Tygodnik Katolicki Niedziela

Ten wpis został opublikowany w kategorii Aktualności, Rozmowa i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na „In vitro – ta metoda powinna być zakazana uważa dr Tadeusz Wasilewski pionier tej metody w Polsce

  1. Efezjan 4:21 pisze:

    „Kilkanaście miesięcy, może pół roku temu, przeczytałem w lokalnej gazecie z regionu, z którego pochodzę, że ilość rozwodów sięga już 50 procent. Zszokowały mnie te dane, gdyż do tej pory sądziłem, że taki procent zniszczonych małżeństw spotyka się za naszą zachodnią granicą albo w Stanach Zjednoczonych. Przeraziło mnie, że tuż obok, w malutkich miejscowościach i wioskach województwa świętokrzyskiego, statystyki zrównały się z tymi zachodnimi.

    Jeszcze nie tak dawno temu rozwód był czymś strasznym. Był wstydem, rzeczą, o której w zasadzie nie chciało się mówić ani myśleć. W powszechnej świadomości ludzi rozwodził się tylko margines społeczny, ktoś o wątpliwej reputacji, kto ciągle wchodzi w coraz to inne związki, ma problem z używkami, alkoholem… Dziś rozwód postrzegany jest przez niechrześcijan nie jako tragedia, ale normalne zakończenie związku, który po drodze się „wypalił”. Niewątpliwie część małżeństw nie myślała kiedyś o rozwodzie właśnie z tego tytułu, że był on po prostu zakazany przez mocno trzymający władzę nad normami społecznymi Kościół Katolicki. Gdy normy te, w wyniku jedynego w swoim rodzaju procesu, jakim było przeniesienie ich wyznacznika na telewizję oraz media, zostały poluzowane, zniesione, a częściowo już zamienione na inne, ludzie mogli „odetchnąć” i pozwolić sobie na więcej. Część zdecydowała się więc na rozwody z alkoholikami, trudnymi we wspólnym życiu osobami, albo po prostu z tymi, z którymi od jakiegoś czasu było niewygodnie.

    Dziś młodzi ludzie nie wchodzą w związki małżeńskie, by się przez rozwodem ustrzec. W swoich domach nierzadko bowiem przeżyli traumę – nie chcą więc, by nieudane związki z drugim człowiekiem skazały ich (lub ich dzieci) na nieprzyjemne i nieatrakcyjne życie. Mieszkają razem przez kilka lat, by się „sprawdzić” i zobaczyć, czy razem będzie wygodnie, fajnie, ciekawie, czy też może nudno i nieatrakcyjnie. Zastanawiają się – czy może mój „partner” będzie miał ukryte wady, które mi się nie podobają? Wobec tego zmienię go sobie, „wymienię na lepszy model” – w końcu nie gwarantuje już przeżyć, jakie były na początku.

    Zastanawiający jest fakt, że młodzi ludzie nie są już gotowi na wiele poświęceń. Wystarczy, że ktoś ma „ciężki charakter” i można go po jakimś czasie zdyskwalifikować jako kogoś, w kogo nie warto inwestować. Może to dlatego, że podstawowym pytaniem współczesnej psychologii związków stało się: „Czy na pewno ta osoba spełnia wszystkie Twoje wymagania?”.
    A wymagania te, kreowane przez współczesne seriale, filmy, reklamy, czasopisma i książki, są bardzo wyśrubowane. Są to wymagania, których nie jest w stanie spełnić nikt – ani modelka z wybiegu, ani atrakcyjna pani poznana w pracy, ani wesoła dziewczyna poderwana na dyskotece, ani tym bardziej pobożna dziewczyna. Dlaczego? Dlatego, że wymagania te są czystą abstrakcją i zupełnie nie przystają do rzeczywistości. Szklany ekran stworzył ułudę, dzięki której wierzymy, że kobieta po każdej nocy ma idealną fryzurę oraz perfekcyjny makijaż (jeśli w ogóle dostrzeżemy, że jest w makijażu – niektórzy dali sobie wmówić, że tak właśnie naturalna kobieta powinna wyglądać), a mężczyzna to maczo w ciemnych okularach, koniecznie z dobrym autem.

    Gdzie jest w tym wszystkim miłość? Oczywiście tam jej nie ma. Zamiast niej wzięto pożądliwość i opakowano ją w bardzo kolorowy papierek, nazywając miłością, tworząc jednocześnie wzorzec, z którego ogromna większość nieświadomie korzysta. Jakie są więc współczesne kryteria miłości między mężczyzną a kobietą? Jak możesz wiedzieć, że kogoś kochasz? To proste – wystarczy, że bez przerwy o tej osobie myślisz, niesamowicie ci się podoba, nie widzisz poza nią świata i jesteś przekonany lub przekonana, że to właśnie jest „to”. A poza tym świetnie spędzacie ze sobą czas, dobrze się bawicie, ona jest taka piękna, a on ma głowę pełną pomysłów, ciągle cię zaskakuje i ma super ciało.

    Nikt jednak nie zauważa tego, że te rzeczy to tylko element pewnej gry. Każdy zachowuje się w niej w specyficzny sposób po to, by coś uzyskać. Mężczyźni najczęściej chcą podbudować własne ego, a kobiety poczuć się w końcu wyjątkowymi, pięknymi i docenianymi. Udajemy więc, dobrze się przy tym bawiąc, dopóki nie pojawią się problemy, potrzeba poważniejszego zobowiązania lub poświęcenia się…

    Przedstawiając ten idylliczny obraz, media jednocześnie ukazują nam zobowiązania jako coś złego. Coś szarego. Coś, co zabija związek. Coś, czego świat zachodni bardzo nie lubi – jako rutynę. „Rutyna zabija wszystko” – mówią. Dziwne, bo jednak wiele osób przyznaje, że dawniej, gdy świat był mniejszy i więcej czasu spędzało się wciąż z tymi samymi ludźmi, zajmując się właśnie rutynowymi czynnościami, relacje międzyludzkie były mocniejsze i bardziej satysfakcjonujące, a więzi trwalsze.

    A co z dziećmi współczesnych rodziców? Jak mają nauczyć się miłości, jeśli rodzice są już po rozwodzie, a mama ma już trzeciego męża? Albo kiedy obserwowali swój dom niszczony przez alkohol, kłótnie i przemoc? Cóż… rodzice nie nauczyli ich miłości, więc chcą się jej nauczyć właśnie z mediów. A to właśnie z mediów uczyli się ich rodzice – niestety, dzieci tego nie wiedzą i nie są świadome, że obserwują tej nauki skutki.

    Tragedią jest, że społeczeństwa dają się codziennie mamić telewizyjnej manipulacji. Część ujęć filmowych tworzona jest bowiem tak, by pewne osoby, rzeczy, poglądy, idee po prostu obśmiać. A ponieważ nasza podświadomość przyjmuje to bezkrytycznie za prawdę, świat się zmienia. Zostajemy więc my, nieidealni ludzie z wielkimi wymaganiami idealności od drugiej strony. Nieidealni, bo jeśli mamy już tę idealną figurę i urodę, to nie mamy charakteru. A kiedy mamy charakter, to może mamy za dużo kilogramów. A nawet jeśli nie mamy za dużo kilogramów, to może nasza rodzina nie jest idealna. A może za mało zarabiamy? A może chłopak, z którym się było przez rok tak, jak by się było w małżeństwie, nie lubi zestawu porcelany takiego, jaki nam się podoba, no i cóż – nie możemy przez to wziąć ślubu, bo jak się dogadamy co do dekoracji mieszkania i dalszego życia?

    Niewielka część osób uświadomi sobie, że została wrobiona i podejmie próbę redefinicji tego, czego należy wymagać od drugiej osoby. Nie jest to jednak łatwe. Wbite głęboko do naszej podświadomości obrazy nie jest łatwo wyrzucić. I wtedy, gdy zdecydujemy się pokochać kogoś, kto nie ma wymiarów 90/60/90, albo też nie jest kimś powszechnie uznawanym za piękność, będziemy walczyć ze swoją własną, perfekcyjne zaprogramowaną psychiką. Psychiką zaprogramowaną na odrzucanie i zaspokajanie własnych popędów – pożądliwości ciała, oczu i poczucia byciu lepszym od innych.

    Sam kiedyś zostałem nauczony myślenia, że jeśli moja dziewczyna nie wygląda idealnie za każdym razem, kiedy na nią spojrzę, to może jej nie kocham? Przecież oko kamery zawsze pokazywało wybrankę głównego bohatera jako tę najpiękniejszą, której nic nie można zarzucić! Rzeczywistość powinna być więc przecież taka sama… A jeśli nie myślę o niej w kółko i zajmuję się sobą, to czy na pewno ją kocham? Przecież pokazano to inaczej – bohater książki, mając na myśli swoją przepiękną wybrankę, przemierzył pół świata i zabił drugie pół, by wreszcie móc z nią być! Tak więc jeśli jest ktoś, kto podoba mi się bardziej albo ktoś, o kim myślę więcej, to może to, w czym teraz jestem, to nie jest to?
    Świat nie jest przyjazny małżeństwom i szczęśliwym związkom, oj nie!

    Oczywiście, to moje spojrzenie jest pewnym uproszczeniem – nie można zrzucać wszystkiego na telewizję, ani też na niedoskonałych rodziców. Można jednak wspomnieć o szatanie, którego sprawką są wszystkie te rzeczy. I wypada powiedzieć o Bogu, który z miłości poświęcił się i dał swojego Syna, by ten poniósł karę. A kogoż to ten idealny Bóg tak umiłował? Tych, którzy babrali i babrają się w tym, czego on tak nienawidzi – w grzechu. W niebie nie ma mediów o podobnych wartościach do naszych, ale jeśli by były, to Bóg zachował się całkowicie niemedialnie – pokochał okropną, ważącą 200 kilo kobietę, która opycha się fast-foodami, chodzi w ciągle brudnym obraniu i przy tym niemiłosiernie śmierdzi. Wiedział jednak, że przedtem ona moralnie upadła, i że potrzebuje kogoś, kto by się nią zajął i przywrócił do porządku, bo sama sobie nie da rady.

    A my? Czy umiemy dostrzegać wartość tam, gdzie wmówiono nam, że jej nie ma? Czy nasze oczy widzą piękno tam, gdzie wmówiono nam, że go nie ma? Podkreślam słowo „wmówiono”. Piękno tam jest i jest go pełno, jednak komuś bardzo zależało na tym, byśmy byli permanentnie niezadowoleni i oczekiwali tylko jedynie „słusznego” standardu. ”

  2. Agnieszka pisze:

    Dlatego wyrzucilam TV kilkanascie lat temu bo zrozumialam ten brain- washing tam prowadzony, kino tez odpada, trzeba diablu zdecydowanie uciąc mozliwosci wplywania na nas. Polecam!!!
    Za to wiecej dobrej duchowej lektury i modlitwy! I wchodzi sie w zupelnie inny wymiar życia bo wraca spokoj i dostajemy wieksze zrozumienie! Rowniez polecam!

  3. roza pisze:

    http://gosc.pl/doc/2109217.Czarna-msza-w-Oklahoma-City
    Czarna msza w Oklahoma City
    „Konsekrowana hostia skażona przez wydzieliny płciowe” – oto co, według amerykańskich satanistów, używane jest do odprawienia czarnej mszy według jej współczesnego rytuału. Taka bluźniercza ceremonia ma się odbyć 21 września w miejskiej sali koncertowej w Oklahoma City. Miejscowi biskupi wzywają do postu i modlitwy.

    Czarna msza w Oklahoma City
    ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ
    Odpowiedzią na bluźnierczą czarną mszę ma być uwielbienie Boga w Eucharystii
    Satanistyczny rytuał jest organizowany przez jedną z grup okultystycznych. Na swej stronie internetowej pisze ona, że we współczesnym rycie czarnej mszy używa się „konsekrowanej hostii skażonej przez wydzieliny płciowe”. – Autentyczność i cel czarnej mszy pozostają niezmienne, jednak wprowadzone zostaną do niej niewielkie zmiany, by nie łamać prawa Oklahomy, dotyczącego nagości, publicznego oddawania moczu oraz innych aktów seksualnych – oświadczyli sataniści.

    Przeciw bluźnierczym planom zaprotestował arcybiskup Oklahoma City Paul S. Coakley. – To kpina z wiary, akt wrogi względem znaczącej wspólnoty wiary, wspólnoty katolickiej – podkreślił, apelując do zarządu miejskiej sali koncertowej, by wycofała się z tego przedsięwzięcia. Ten jednak odmówił, tłumacząc, że wynajmuje salę bez oceniania, czy to, co się w niej będzie działo, będzie właściwe czy nie, o ile tylko planowane działania nie będą naruszać prawa.

  4. roza pisze:

    Tolerancja w Polsce? Chyba tylko dla niewierzących. Jeśli wierzysz, nie ma dla Ciebie bracie i siostro tolerancji. Najpierw dr Chazan teraz aktor wyrzucony z pracy i pozbawiony zarabiania na chleb, za to, że wierzy!
    http://gosc.pl/doc/2109812.Wyrzucili-aktora-bo-byl-przeciw-Golgota-Picnic
    Marek Cichucki, aktor, który określił sztukę „Golgota Picnic” jako „bełkot”, został 5 sierpnia zwolniony z pracy – dowiedziała się KAI. Od dyrektora Teatru Nowego w Łodzi usłyszał, że w teatrze „nie jest potrzebny drugi Chazan”.

    Wyrzucili aktora, bo był przeciw „Golgota Picnic” AUTOR / CC 2.0
    Golgota Picnic
    Marek Cichucki zgłosił się 5 sierpnia rano do Teatru Nowego na próbę nowej, premierowej sztuki. Jednak inspicjentka przekazała mu informację, że wcześniej chce z nim rozmawiać dyrektor Zdzisław Jaskóła. W trakcie rozmowy aktor otrzymał wypowiedzenie z pracy bez obowiązku jej świadczenia aż do końca listopada 2014 r. Jego przyczyną jest „utrata zaufania”, będąca bezpośrednim skutkiem postawy Cichuckiego wobec prezentacji w Łodzi tekstu sztuki „Golgota Picnic”. „Drugi Chazan jest mi w teatrze niepotrzebny” – usłyszał aktor od Jaskóły.

    Gdy pod koniec czerwca łódzki Teatr Pinokio organizował publiczne czytanie treści sztuki „Golgota Picnic”, Cichucki – mimo swojego urlopu – poszedł na próbę. Po przeczytaniu tekstu uznał, że jest to „bełkot” i podczas następującej zaraz potem lektury odmówił udziału w przedstawieniu. Zamiast tego dołączył do ludzi, którzy, w ramach protestu, przed teatrem czytali bajki (Teatr Pinokio znany był do tej pory głównie z przedstawień dla dzieci).

    „Z przykrością odbieram stanowisko dyrekcji, ponieważ świadczy ono o tym, że jesteśmy bardzo daleko od próby zrozumienia postaw różnych od naszych. Powołując się na wolność słowa, robimy rzeczy, które wolność gwałcą. Co zatem z wolnością w innych płaszczyznach – np. artystycznej czy religijnej?” – pyta aktor. Jego zdaniem „za chwilę utkniemy w jakiejś beznadziejnej kakofonii”. „Pięknie jest, kiedy możemy się wypowiadać jako ludzie wolni, ale niezbędne jest, żebyśmy jako ludzie wolni również mogli i chcieli słuchać” – podkreśla Cichucki.

  5. roza pisze:

    http://www.fronda.pl/a/restauracja-oferuje-znizki-dla-modlacych-sie-przed-posilkiem,40286.html

    Restauracja oferuje zniżki dla modlących się przed posiłkiem

    Trudno w to uwierzyć, ale to prawda: w USA Karolinie Północnej jest restauracja, która oferuje bardzo oryginalny rodzaj zniżki. Zjesz posiłek 15% tańszy, jeżeli pomodlisz się przed jedzeniem!
    „Mary’s Gourmet Diner” w Winston-Salem, restauracja której właścicielem Mary Haglund potwierdziła dla prasy, że faktycznie oferuje taki rabat już około czterech lat. Nie wykorzystywała tego jednak do reklamy i nie nagłaśniała, bo nie postępuje tak dla rozgłosu, lecz z powodu własnych przekonań. Wyjaśniła, że rabat ten nie jest związany z żadną przynależnością religijną i nie jest ogłaszany publicznie, lecz jest w gestii kelnerów. Jeżeli kelner zauważy modlitwę, a nie ma gwarancji, że zawsze ją zauważa, klient dowiaduje się że dostał taki rabat w momencie opłacania rachunku.

    Właścicielka restauracji mówi, że na pomysł rabatu wpadła oglądając jak pięknie niektóre osoby potrafią dziękować Bogu za Jego dary. Kiedy oglądała czyniących „dziękczynienie”, dotykało to głęboko jej serca. To tak mało, taka chwila wdzięczności za talerz jedzenia, ale jest to wspaniałe świadectwo dla innych. Podziękować choćby za to, że mamy jedzenie. A nie wszyscy je mają.

    Ta zniżka za publiczną modlitwę zwróciła uwagę chrześcijańskiej stacji radiowej Z88.3, która zamieściła zdjęcie rachunku, z uwzględnionym rabatem na swojej stronie facebook. Teraz ta nieduża restauracja przeżywa prawdziwe oblężenie.

    • wobroniewiary pisze:

      ” Teraz ta nieduża restauracja przeżywa prawdziwe oblężenie.”
      Tylko czy teraz tam modlitwa wynikać będzie z wiary czy z chęci uzyskania tego rabatu?
      Jeśli to było po cichu to było to prawdziwe a teraz po medialnej reklamie to może być to pęd za paroma centami, tu mi przychodzą na myśl dni wyprzedaży w marketach.

  6. roza pisze:

    Jak wykupić świat? Można, tylko trzeba trzymać w łapach banki światowe:)
    http://wolna-polska.pl/wiadomosci/zydy-kupily-patagonie-2014-01Żydy kupiły Patagonię

    Żydzi kupili Patagonię. Patagonia: międzynarodowa społeczność żydowska kupiła Patagonię Argentyny i Chile, ażeby zbudować drugi Izrael.

    CRISTINA FERNANDEZ de KIRCHNER – PREZYDENT ARGENTYNY, WYMIENIŁA PATAGONIĘ w ZAMIAN za UMORZENIE DŁUGU ARGENTYNY zaciągniętego w BANKU ŚWIATOWYM !!!

    KIEDY POLSKA ZACZNIE w ten SPOSÓB TRACIĆ SWOJE TERYTORIUM ?!!! PO TO WŁAŚNIE są “polskie długi” !!!

    • wobroniewiary pisze:

      Roza
      poczytaj co „wolna polska” pisze o Papieżu Franciszku
      radzę uważać na zamieszczane tam artykuły!
      Twój i mój link zostawiam jedynie dla przestrogi czytelników czym jest w rzeczywistości „wolna polska”
      http://wolna-polska.pl/?s=Franciszek

      • roza pisze:

        Nie czytałam wszystkiego…ale to nie znaczy, że podali fałszywe fakty odnośnie wykupu Patagonii?

        • wobroniewiary pisze:

          Ale nie zauważyłaś też że Papież Franciszek jest w to wszystko wmieszany przez „w p”
          Przejrzyj też wpis pt. „Apokalipsa św. Jana, rozdział 1”
          Już samo nazwanie Papieża „antychrystem” i obrzucanie Go innymi obelgami dyskwalifikuje „w p” jako wiarygodną stronę także co do innych artykułów i stawia to internetowe pismo na równi z Urbanowym „nie”
          Język nienawiści podobnie się sączy z obydwu, od jednego wobec Katolików od drugiego wobec Żydów, nie po drodze nam z takimi pismami.

          My mamy unikać wszystkiego cokolwiek ma choćby pozór zła, a tam tego zła jest naprawdę bardzo, bardzo dużo.
          To jest bardzo ciekawa informacja z tą Patagonią ale znając inne treści na „w p” należy do takich informacji podchodzić z rezerwą i jeśli nie mają potwierdzenia w innych wiarygodnych mediach należy je traktować wprost jako kłamstwo.

  7. roza pisze:

    Woodstock i owsik:) Skąd wziął kasę?

  8. kasiaJa pisze:

    Akcja modlitewna przeciw zamierzanej profanacji Pana Jezusa przez satanistów!
    (Przepraszam, że fb , ale stamtąd otrzymałm wiadomość z prośbą o rozpowszechnianie)
    https://www.facebook.com/events/502900783178124/?ref=4

Dodaj odpowiedź do roza Anuluj pisanie odpowiedzi