Św. O. Pio: zły duch niczego się tak nie boi, jak Mszy Świętej, zwłaszcza kiedy jest ona odprawiana z zapałem

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus,
Drodzy czciciele św. Ojca Pio  z Pietreleciny, 23 maja 2017 r. zostanie odprawiona Msza Święta dziękczynna – tyle łask nieustannie wyprasza nam św. Ojciec Pio.
Docierają do naszej redakcji między innymi informacje o odczuwaniu w różnych okolicznościach fiołkowego zapachu. Wiemy, że św. Ojciec Pio za życia i po śmierci swoją obecność zapachem tego kwiatu potwierdza. Trwajmy zatem cały ten dzień w dziękczynieniu. Wdzięczność otwiera ręce Bożej Opatrzności…

            Powszechnie znana jest niezwykła pobożność Eucharystyczna św. Ojca Pio ściśle połączona z darem stygmatów. Poniżej umieszczamy niezwykle ważny fragment książki wydrukowanej w Krakowie w 2008 r.

„Rozdział XXXVI – MSZA OJCA PIO

(uwaga: pogrubienia czcionek w poniższym tekście pochodzą od strony „wobroniewiary”)

            W pierwszych latach powojennych ojciec Pio celebrował Mszę Świętą o czwartej rano, w latach następnych o piątej. Kiedy dzwonki znajdujące się na korytarzach pensjonatów oznajmiały pielgrzymom godzinę pobudki, panowała już wśród nich żywa krzątanina. Co więcej, wielu opuszczało pensjonat już po północy, aby dotrzeć do kościółka jak najwcześniej.

            Kiedy padał deszcz lub śnieg albo ostro wiał bora (dokładniej bora scura tzn. zimny, północno-wschodni, wilgotny i porywisty wiatr) spływający porywistymi podmuchami z góry Monte Nero, świszcząc i zawodząc ogłuszająco, ludzie stali przed bramą skuleni. Kobiety otulone były w grube szale, mężczyźni z nasuniętymi na oczy kapeluszami. Wszyscy starali się przedostać jak najbliżej wejścia, aby zająć jak najlepsze miejsca wewnątrz, gdy wreszcie świątynia została otwarta.

            Ludzie oczekujący na Mszę Świętą tłoczyli się przed kościółkiem. Wśród nich panowały nieprzeniknione ciemności. Ci, którzy wspinali się samotnie lub w małych grupkach ścieżką prowadzącą do kościoła, wszyscy pochyleni w taki sposób, aby łatwiej było przedrzeć się przez uderzenia wiatru, przypominali pastuszków podążających do stajenki.

            Niektóre kobiety – omotane wielką ilością chust i szali, zaopatrzone  w krzesełka – czuły się powołane do wzbudzania zapału religijnego wśród zgromadzonych. Umieściwszy się więc naprzeciw kościelnych drzwi, intonowały różne pobożne modlitwy głosem, w którym przebrzmiewały władcze nuty nakazujące pozostałym, aby się przyłączyli. Wśród oczekujących było wielu takich, którzy starali się pogrążyć w medytacji. Inni odczuwali potrzebę przemyślenia własnego życia albo pragnęli modlić się w ciszy. Milczący i cierpliwi ludzie akceptowali jednak owe próby zorganizowania modlitwy, przechadzając się w oczekiwaniu na otwarcie kościoła.

            Wreszcie nadeszła oczekiwana godzina. Zgromadzeni, słysząc chrzęst sandałów zakonnika otwierającego kościół, zaczęli napierać na drzwi. Były to niezwykłe chwile. Drzwi o dwóch skrzydłach były niewielkie, a ludzi wielu i wszyscy chcieli przedostać się jak najbliżej ołtarza. Brat furtian, który otrzymał nakaz, aby otwierać drzwi dopiero na pięć minut przed rozpoczęciem Mszy Świętej, drżał ze strachu, że zostanie zdeptany przez gwałtowny strumień ludzki, a bardziej jeszcze, że zmiażdży go gwałtowne uderzenie któregoś z pchniętych od zewnątrz skrzydeł drzwiowych. W tej sytuacji musiał odwołać się do własnej pomysłowości: najpierw przekręcał klucz w zamku, a następnie – oddaliwszy się od drzwi – kijem odsuwał przytrzymujące go rygle. Uczyniwszy to, niezbyt bohatersko uciekał.

            Pobożne mieszkanki okolicy, które rościły sobie prawo do tytułu pierwszych spośród wszystkich innych dzieci duchowych Ojca Pio, znały podstępne taktyki, by szybko wślizgnąć się do wnętrza i rozsiąść na zarezerwowanych już poprzedniego dnia krzesłach stojących przy balustradzie i spiętych grubymi łańcuchami. One pierwsze wdzierały się do kościółka, zajmując miejsca dla spóźnialskich sióstr, kładąc na nich płaszcze lub inne przedmioty. Inni wierni, którzy nie znali takich sztuczek, stali zaklinowani w drzwiach, co rodziło jeszcze większe zamieszanie. Trwało ono jednak tylko chwilkę, bowiem szybko powracał porządek i spokój.

            Jednak te drobne przepychanki stały się dla pewnych niedowiarków i ludzi pozbawionych zmysłu krytycznego pretekstem, aby twierdzić, że San Giovanni Rotondo było centrum nieporządku, a kobiety trzymały w garści Ojca Pio, mając wpływ na jego decyzje i działalność. Niestety, błahostki te, umiejętnie rozdmuchane staną się za kilka lat jednym z pretekstów do zawziętej i bolesnej kampanii przeciwko zakonnikowi.

* * *

            Gdy zadźwięczał dzwonek, wychodził do ołtarza Ojciec Pio – pierwszy kapłan noszący stygmaty, aby celebrować Mszę Świętą. W jego udręczonym ciele rozpoczynało się na nowo ukrzyżowanie, każda chwila męki Pana: biczowanie, cierniem koronowanie, agonia, przebicie serca.

            Krwawienie jego ran już od momentu zbliżania się do ołtarza nadawało znaczenie celebrze eucharystycznej. Ojciec Pio kroczył w stronę ołtarza ciężko, lekko utykając. Szedł pochylony, jakby pod niewidocznym ciężarem. Jego dłonie nieco przysłonięte, stykały się z końcami palców. W jednym z jego listów czytamy: „Podążam w stronę prasy Kościoła, w stronę świętego ołtarza, skąd nieustannie sączy się święte wino krwi z tych wybornych i niezwykłych gron, którym tylko nielicznym wybrańcom wolno się upajać” (list z 5 maja 1918 r. napisany w San Marco la Catola).

            Gdy rozlegał się głos dzwonka ogłaszającego początek Mszy Świętej, pomruk wyrażający uwielbienie i wzruszenie przebiegał przez tłum wiernych, a potem wszyscy pogrążali się w głębokim i milczącym skupieniu.

            Dwaj synowie duchowi Ojca na zmianę służyli mu do Mszy Świętej.

Celebrans cichym głosem, powoli, prawie skandując sylaby, intonował: „W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen. Przystąpię do ołtarza Bożego… Bądź mi sędzią, o Boże… Ześlij światłość swoją i prawdę swoją…”.

            W momencie odmawiania Confiteor (Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu) jego głos nabierał błagalnych tonów, a on sam skłaniał się głęboko przed trybunałem Miłosierdzia Bożego. „Moja wina… moja wina… moja bardzo wielka wina…”. Uderzenia dłonią w rozdarte serce odbijało się echem ponad tłumem, który trwając w skupieniu, powtarzał cicho słowa kapłana.

            Zakonnik wstępował na schodki. „Zgładź nieprawości nasze, prosimy Cię, Panie, abyśmy do przybytku najświętszego z czystym sercem mogli przystąpić”. Przez kilka minut stał głęboko skupiony.

            Po Kyrie elejson wypowiadał niezwykle uroczyście: „Chwała na wysokości Bogu. W tym momencie jego dłonie wznosiły się w błagalnym geście ku górze, ku Niebu.

            Gdy czytał słowo Boże, jego głos był chrapliwy, lecz przenikliwy. Stał zwrócony prawie całkowicie w stronę wiernych po lewej stronie ołtarza, ogłaszając zgromadzonym dobrą nowinę.

            Po ofiarowaniu trwającym około 10 minut i umyciu rąk, Ojciec Pio zwracał się do wiernych, aby wezwać ich do wspólnej modlitwy: „Módlcie się, bracia…”

            Zebrani odczuwali dreszcz wzruszenia. Na dłoniach ukazywały się krwawiące rany. To była zaledwie chwila, lecz widok ran wywierał na wiernych tak ogromne wrażenie, że ich głosy drżały, gdy wypowiadali słowa: „Niech Pan przyjmie ofiarę z rąk twoich…”. Te krwawiące dłonie łączył się wówczas w błagalnej modlitwie. Oblicze celebransa okrywała świetlista bladość, a jego głowa czasami pochylała się, jakby potakując współrozmówcy w intensywnym dialogu. Niekiedy z jego piersi wyrywały się zduszone słowa, prawie nieuchwytne, jakby odległe pomruki.

            Potem następowało Podniesienie. Ojciec Pio powoli ujmował hostię, wypowiadał formułę Przeistoczenia i w geście głębokiej adoracji podnosił Ciało ofiarowane przez Pana Jezusa i Krew wylaną przez Niego za wszystkich. Jego oczy były utkwione w tej Hostii i w tym Kielichu, które odsłaniały przed nim wymiar dla innych niedostępny.

            Pogrążeni w adoracji wierni słyszeli słowa Chrystusa wypowiadane przez Jego sługę: „To jest bowiem Ciało Moje… To jest bowiem kielich Krwi Mojej…”. W tej chwili, dzięki mocy Przeistoczenia, pod postacią chleba i wina obecne stają się Ciało i Krew Zbawiciela. Zgromadzeni wierni doznawali intensywnego odczucia, że ołtarz łączy się z Kalwarią: przelana na krzyżu Krew płynęła na nowo. Oto pamiątka ofiary złożonej na krzyżu.

            Consummatum est (Wykonało się). Bez rozlewu krwi ofiara została dokonana, niepokalany Baranek prawdziwie złożony w ofierze. Ojciec Pio opadał z sił, stał oblany potem, z twarzą rozświetloną „światłem prawie boskim i niedającym się opisać” (de Maerzio). Upadający ze zmęczenia zakonnik osuwa się w ramiona Tego, który wspierał go przy ołtarzu. Z twarzą zalaną łzami, które z trudem powstrzymywał, z najwyższą pokorą kontynuował liturgię, wzbudzając pewność, że właśnie dokonuje się boska wymiana pomiędzy Stworzycielem a Jego dziełem, pomiędzy Chrystusem Kapłanem a jego sługą.

            Jakby przyciągani niepojętą siłą, wierni jednoczyli się z celebransem, tworząc jedno serce i jedną duszę w adoracji, błaganiu, skrusze i dziękczynieniu składanym Panu, którego rysy objawiały w twarzy Jego sługi. Głęboka cisza panująca w tym zgromadzeniu wyrażała to, czego głos ludzki wyrazić nie był w stanie.

            W żywotach pewnych świętych czytamy, że „w momencie podniesienia kielicha widzieli oni drogocenną Krew przelewającą się przez brzegi kielicha i spływającą po ramionach kapłana, a Aniołowie zbierali ją do złotych pucharów, aby zanieść daleko, do tych, którzy wielce pragnęli uczestniczyć w misterium odkupienia”.

            Widok krwi sączącej się z zaróżowionych ran na dłoniach Ojca Pio sprawiał, że we wszystkich zgromadzonych wokół ołtarza odżywała owa subtelna wizja nielicznych uprzywilejowanych.

Wielu czcicieli Ojca Pio pochodzących z różnych części świata twierdziło, że podczas gdy w kościele dokonywało się święte misterium, a świt dopiero przełamywał nocne ciemności, czuli oni, jak niespodziewanie opuszczały ich bolączki fizyczne i duchowe, więzy krepujące ich niczym duszące zmory.

„Zły duch niczego się tak nie boi, jak Mszy Świętej, zwłaszcza kiedy jest ona odprawiana z zapałem i wielu łączy się ze sobą w duchu wiary. Gdy nieprzyjaciel dobra czuje odrazę do jakiejś nieprzezwyciężonej, dzieje się tak dlatego, że kapłan, zdając sobie sprawę z własnej słabości i własnych ograniczeń, z wiarą składa mającą ogromną moc ofiarę Zbawiciela” (Słowa wpisane przez Ojca Pio do Małego Mszału).

            „Podczas uczestnictwa we Mszy Świętej – pisał Ojciec Pio – wszystko w tobie koncentruje się na bolesnym misterium, które rozgrywa się przed twoimi oczyma: zbawieniu twojej duszy i pojednaniu z Panem Bogiem”.

            Po Przemienieniu Ojciec Pio stawał nieruchomo, jakby pogrążony w jakiejś wizji. Tłum otaczający ołtarz w prawie absolutnej ciszy, pozostawał pod wrażeniem tego zakonnika będącego alter Christus (drugim Chrystusem). Słowa wypowiadane przez celebransa były ledwie zrozumiałe, jakby stanowiły echo dialogu toczącego się poza postrzegalną rzeczywistością. „Przeto i my, słudzy Twoi, Panie, oraz lud Twój święty… ofiarujemy najwyższemu Majestatowi Twojemu Hostię czystą, Hostię świętą, Hostię Niepokalaną, Chleb święty wiekuistego życia i Kielich zbawienia wiecznego… Pokornie Cię błagamy, Wszechmogący Boże, rozkaż, by ręce świętego Anioła Twego zaniosły tę ofiarę na niebiański Twój ołtarz w niebie, przed oblicze Boskiego Majestatu…”.

            Potem następowała modlitwa za zmarłych, prośba do świętych o wstawiennictwo i Ojcze nasz odmawiane z pokorą i w skupieniu. Zmęczony głos celebransa wydawał się być bardziej ożywiony. „Wybaw nas, Panie, prosimy Cię, od wszelkich nieszczęść… za przyczyną Najświętszej i chwalebnej zawsze Dziewicy, Bogarodzicy Maryi…”. Akcent położony na ostatnich słowach i delikatny ton głosu zdradzały szczególną serdeczność, którą Ojciec Pio żywił wobec Najświętszej Panienki, o której tak pisał do swojego spowiednika: „Kiedy myślę o niezliczonych dobrodziejstwach, które wyświadczyła mi ta droga Mateczka, wstydzę się za siebie… Jakże często mnie pocieszała… Jak bardzo mnie kocha… Z jak wielką troskliwością towarzyszyła mi Ona dzisiejszego ranka u ołtarza. Wydawałoby mi się, że nie myślała Ona o niczym, tylko o mnie, wypełniając całe moje serce świętymi uczuciami’.

            Dostojeństwo i piękno sługi Bożego stojącego u ołtarza objawiały się w pełni, kiedy w chwili łamania chleba, ze starannością i czcią odrywał maleńką cząstkę hostii, która wkładał do kielicha, a także wtedy, kiedy podczas Agnus Dei z pokorna modlitwą za wszystkich wznosił wzruszające błaganie: „…zmiłuj się nad nami”.

            Następujące później przygotowania do Komunii Świętej odbywało się w atmosferze osobistego dialogu, z którego można było dosłyszeć tylko kilka słów wypowiadanych z trudnością: „Patrz nie na grzechy moje, lecz na wiarę Twojego Kościoła… Wybaw mnie przez to Przenajświętsze Ciało i Krew od wszystkich nieprawości moich i od wszelkiego zła… Przyjęcie ciała Twego, które ja, niegodny sługa, spożywać się ważę…”.

            Nadchodziła uroczysta chwila Komunii Świętej. „Panie, nie jestem godzien…”. Kapłan z trudem wypowiadał te słowa… Jego lewa dłoń podnosi Hostię ponad patenę. Wspierał się na łokciach opartych o ołtarz. „Panie, nie jestem godzien…” Zdawało się, że jego oczy utkwione w Hostii oślepiała niewidzialna i pełna majestatu obecność. Milczenie potęgowało wyraz tej sceny. „Panie nie jestem godzien…”. Była to cicha modlitwa kogoś, kto czuje się zdruzgotany własną małością i pokorą, ośmielał się mieć nadzieję wbrew wszystkiemu.

            Odprawiwszy święte obrzędy, umierając mistycznie wraz z Panem Jezusem, Ojciec Pio na kilka minut zastygał pochylony przy ołtarzu. Przed Komunią Świętą udzieloną wiernym kierował się powoli do ołtarza, podpierając się, jakby bał się, że straci równowagę, podnosił Hostię, wpatrując się w nią, a następnie sylaba po sylabie powoli wypowiadał: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł do wnętrza mego, ale rzeknij tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”.

            Ludzie podchodzili do balustrady przez ponad godzinę, przyklękając, by przyjąć Komunię Świętą. Palce kapłana, zesztywniałe z bólu, z trudnością chwytały Hostie. Patrząc, jak poruszają się one w cyborium, odnosiło się wrażenie, że Ojciec Pio wybiera konkretna Hostię. Głęboka ciszę przerywał tylko jego głos co pewien czas powtarzający: „Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa niech strzeże duszy Twojej na żywot wieczny. Amen”.

            Msza Święta zbliżała się ku końcowi. Święte naczynia zostawały starannie oczyszczone, ostatnie modlitwy wyrecytowane. Ojciec Pio przygotowywał się do udzielenia końcowego błogosławieństwa, najdonioślejszego ze wszystkich, których udzielał podczas całego dnia. Oczy wszystkich zgromadzonych wpatrywały się w błogosławiącą dłoń kapłana, by ujrzeć krwawiącą ranę. Ite, Missa est. Msza Święta się skończyła. Ofiara spełniona, Męka została przeżyta na nowo”.

(w: Ojciec Luigi Peroni, Ojciec Pio t. II, tłumaczenie Joanna Curyło, Wydawnictwo Rafael, Kraków 2008; s. 119-126)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Aktualności i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

30 odpowiedzi na „Św. O. Pio: zły duch niczego się tak nie boi, jak Mszy Świętej, zwłaszcza kiedy jest ona odprawiana z zapałem

  1. wobroniewiary pisze:

    Módlmy się za siebie nawzajem, przyzywając opieki św. Michała Archanioła

    Święty Michale Archaniele wspomagaj nas w walce a przeciw niegodziwości
    i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną. Niechaj go Bóg pogromić raczy, pokornie o to prosimy, a Ty wodzu zastępów anielskich, szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła Amen!
    Święty Michale Archaniele, który w brzasku swego istnienia wybrałeś Boga i całkowicie oddałeś się spełnianiu Jego świętej woli. Wstaw się za mną do Stwórcy, abym dzisiaj, za Twoim przykładem, na początku nowego dnia, otwierając się na działanie Ducha Świętego, w każdej chwili dawał się Bogu, wypełniając z miłością Jego świętą wolę. Niech razem z Tobą wołam bez ustanku: Któż jak Bóg! Przez Chrystusa Pana naszego. Amen

  2. Alutka pisze:

    „Epidemia żółtaczki w Wielkopolsce. Biskup apeluje ws. komunii
    Biskup kaliski Edward Janiak zaapelował do proboszczów, aby hostię przyjmować na rękę. Nie wszędzie przystano na tę propozycję….”
    http://wiadomosci.wp.pl/epidemia-zoltaczki-w-wielkopolsce-biskup-apeluje-ws-komunii-6125469904005249a

  3. wobroniewiary pisze:

    Dziś I dzień dla chętnych:

    I dzień z 33-dniowego okresu ćwiczeń duchowych do Aktu Ofiarowania się Jezusowi Chrystusowi przez Maryję

    O Traktacie:
    Spośród licznych dzieł, które wyszły spod pióra św. Ludwika Marii, bezsprzecznie najznakomitszym i najsławniejszym jest dzieło O doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny. Powstało ono w 1712 r. w czasie pobytu Świętego w pustelni św. Eligiusza. Jakie miały być losy tej złotej książeczki, autor sam przepowiedział, mianowicie, że szatan, obawiając się zbawiennego jej wpływu, starać się będzie ze wszystkich sił, aby ją ukryć przed światem i pogrążyć w zapomnieniu. Istotnie, przepowiednia Świętego spełniła się dokładnie. Dzieło O doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny nie wydane przez autora leżało w zapomnieniu, aż je w 1842 r. odkryto przypadkiem w starym kufrze pomiędzy innymi rękopisami w domu zakonnym w Saint Laurent-sur-Sevre. Ponieważ proces beatyfikacyjny autora był już wówczas w toku, dlatego posłano je do Rzymu, gdzie komisja papieska po gruntownym zbadaniu, osobnym dekretem orzekła, iż dzieło to wolne jest od wszelkich błędów. Odtąd zaczęły się ukazywać coraz to nowe wydania, a także tłumaczenia na inne języki

    • wobroniewiary pisze:

      Nie wystarczy raz tylko w życiu uczynić taki akt całkowitego oddania się Matce Bożej.
      Potrzeba go co pewien czas uroczyście ponawiać, a codziennie, przez akty strzeliste lub inne modlitwy jak najczęściej myśl swoją do Boga przez Maryję wznosić. Przez tak pojęte i gorliwie praktykowane nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny staje się człowiek prawdziwym Jej sługą i niewolnikiem z miłości

  4. Ewa pisze:

    A co powiecie o tym?
    Dla mnie czysty szok 😦

    Podwójna przynależność

    Podczas liturgii w Kościele jestem chrześcijańskim nauczycielem i przekazuję chrześcijańską wizję świata. Natomiast, gdy praktykuję Zen, to uczę spoglądania na rzeczywistość zgodnie z buddyzmem Zen. Dla mnie Zen to Zen, a chrześcijaństwo to chrześcijaństwo. Takie stwierdzenia można przeczytać w artykule hinduskiego jezuity ojca Ama Samy, który opisuje coraz bardziej powszechną w hinduskim społeczeństwie podwójną przynależność religijną i kulturową. Zwraca uwagę na zagrożenia, które mogą wiązać się z przynależnością do różnych tradycji, a w szczególności przestrzega przed pułapką synkretyzmu. Jednocześnie przekonuje, że „podwójna przynależność” może być dla człowieka, a nawet dla całej wspólnoty, błogosławieństwem. Obie religie, czy tradycje, mogą stać się bogatsze jedna dzięki drugiej.

    http://jezuici.pl/2017/05/podwojna-przynaleznosc/

    • Paweł pisze:

      Jest to zjawisko tak zwanej „dwuwiary” (po rosyjsku: „dwojewieria”), które obce jest Europejczykom, ale typowe jest dla Azjatów.
      Tak pisał o tym nasz znakomity historyk prof. Feliks Koneczny (1862-1949):

      (…) [Buddyzm liczy] dziś 400 milionów wyznawców (niektórzy podają tę liczbę na 500 milionów) i jak stwierdza najlepszy znawca tego przedmiotu — „ani jeden z tych milionów ludzi, którzy tu lub tam ofiarują kwiaty na ołtarzach buddyjskich i których duch jest mniej lub więcej uformowany przez buddyjską naukę, nie jest wyłącznie i jedynie buddystą”.
      Ze zjawiskiem takim spotykamy się w Rosji, gdzie określa się ten stan wyrażeniem: „dwojewierie”, nie dającym się przetłumaczyć na polski.
      (…)
      Spotykamy się z doniosłymi zagadnieniami przy dziejach buddyzmu, z takimi, które pełne są pierwszorzędnego znaczenia dla historii religii w ogóle. Należy do tego szeregu również sprawa „dwojewieria”, tu po raz pierwszy się zjawiającego, a mającego w dalszym ciągu wędrować daleko ku zachodowi.
      Dwoistość uczucia i umysłu stanowi cechę znamienną Azjaty w ogóle, nie tylko w zakresie religii, lecz w całym jego życiu. Azjata bywa z reguły człowiekiem dwojga religii, o dwóch obliczach moralnych, Janusem duchowym. Z oficjalnej swej religii przyjmuje do wiadomości to tylko, co zdoła zasymilować do swego poziomu, sam do religii bynajmniej się nie przystosowując. Zapewne, że przy zmianie religii, przy nawracaniu, dwureligijność zdarzy się wszędzie, ale jako stan przejściowy, jako nieodzowna tymczasowość, ale u Azjatów ten stan jest czymś stałym, jest jakby fundamentem cywilizacji azjatyckich. Dwoistość religijna trwa w Chinach, stanowi znamienną cechę Japonii i jest uznawaną za coś całkiem naturalnego. Japończyk wyznaje równocześnie buddyzm i szintoizm. Nie można tego zestawiać z rozmaitością wyznań w Europie i w Ameryce anglosaskiej, bo ta rozmaitość dotyczy całego kraju, ale nie jednostki. Mogą należeć do rozmaitych wyznań, nawet w zasadzie do rozmaitych religii różni mieszkańcy pewnego kraju w Europie, ale żaden Europejczyk nie może wyznawać dwóch religii, gdy tymczasem w Azji dotyczy to osobistości. Zapamiętajmy sobie ten szczegół, gdyż powrócimy jeszcze do tej kwestii, gdy wypadnie pomówić o ekspansji chrześcijaństwa w Azji. (…)

      https://pl.scribd.com/document/57555381/Feliks-Koneczny-Religie-a-cywilizacje

  5. Bogumiła pisze:

    Kochany Św. Ojcze Pio uzdrów skórę mojej córki. Pan Jezus dał Ci dar uzdrawiania, dziś proszę udziel i nam tej łaski.

  6. MariaPietrzak pisze:

    Nie dziwię się , że się boi , to właśnie na Krzyżu został pokonamy . Każdorazowa Msza Święta , jeszcze z usposobieniem Jezusa , to jego klęska i zdruzgotanie !
    ” Jezus zwyciężył …to wykonało się , szatan pokonamy …. ” to obraz po każdej Mszy .
    Tak myślę.

  7. Sylwia pisze:


    Stare, ale wciąż aktualne i zastanawiające.

    • eska pisze:

      Kropka, pozwolę sobie na kilka słów komentarza.
      Po pierwsze nie przypominam sobie, żeby na tej stronie kiedykolwiek obowiązywało pisanie wyłącznie w temacie wpisu głównego. Wielu bywalców tej strony jest przyzwyczajonych do tego, że jeśli trafili na coś ważnego w treści lub interesującego, to umieszcza się to pod najnowszym wpisem. Po drugie chciałam zapytać, czy znasz treść materiału załączonego przez Sylwię czy oceniłaś po „okładce”? Tak się składa, że jest on bardzo pouczający i przedstawia nadal aktualne – niezależnie od zmian politycznych – mechanizmy manipulowania ludźmi i społeczeństwami, a co za tym idfzie – metody szatana. Wszelkie genderyzmy i inne niecne „izmy” wprowadza się nadal wedle tych samych schematów. Czyni się to nam, tu i teraz, oddalając nas i nasze dzieci od Boga, a więc także od Eucharystii i należytego w niej uczestnictwa. Uważam ten materiał za wart zapoznania się. Ponad przedstawianymi opcjami politycznymi dotyczącymi różnych krajów. Z końcowymi sugestiami politycznymi prelegenta sama się nie zgadzam, a jednak będe bronić załączonego przez Sylwię materiału i jego wartości.

  8. Elizeusz pisze:

    Druga strona Sakramentu św. Eucharystii:
    Bez sacrum nie ma Eucharystii, Ks. Jan Rusiecki SDB
    „Idziemy”, Tygodnik Pokolenia JPII, 19 października 2008
    „Im więcej Pan Jezus zniża się w Przenajświętszym Sakramencie, tym większą winniśmy Mu cześć okazywać” – bł. Michał Sopoćko
    Całość: http://sanctus.pl/index.php?grupa=116&podgrupa=464&doc=414

  9. eska pisze:

    Kochani
    Rzadko tu ostatnio zaglądam, jeszcze rzadziej piszę – bo się wiele dzieje w moim życiu. Niemniej dziś chciałam sie podzielić refleksją.
    Ostatnio leżał mi na sercu duchowy los pewnego kapłana. Mam w domu oparty o ścianę obrazek Matki Bożej Róży Duchownej (w tym wizerunku MB podczas objawień w Montichiari mówiła m.in. o grzechach kapłanów). Przed tym obrazkiem stoi figurka św. ojca Pio. No i gdy rozmyślałam o wspomnianym kapłanie,zobaczyłam, że Róża Duchowna „spadła” na ojca Pio, niejako się do niego przytulając. Zrozumiałam to jako sugestię, abym się za tego kapłana modliła przez wstawiennictwo św. ojca Pio – i tak też czynię.
    Nie zaglądałam tu ostatnio właściwie wcale, a dziś zaglądam – i jest wpis akurat o tym, że o. Pio mówi o ważności Mszy Świętej i właściwego jej odprawiania. Natychmiast wróciła do mnie myśl o nowennie za kapłanów, potrzeba wzięcia w ręce kalendarza i znalezienia jakiegoś dogodnego terminu. I cóż widzę: w czerwcu są dwa przepiękne święta, akurat na rozpoczęcie takiej nowenny. Wobec tego niniejszym proponuję po raz drugi Nowennę Pompejańską za kapłanów. Sugeruję następujące terminy:
    TERMIN 1:
    5.06.2017 (NMP Matki Kościoła) – 28.07.2017 (św. Charbela)
    TERMIN 2:
    8.06.2017 (Jezusa Chrystusa Najwyższego i Wiecznego Kapłana) – 31.07.2017 (św. Ignacego z Loyoli)
    Jest trochę czasu, aby się zastanowić, zgłosić swój ewentualny udział, zebrać znowu ileś grup do wspólnego odmawiania nowenny (przypominam, że łączymy się w trójki lub czwórki osób, każda odmawia po jednej części Różańca). Tym razem odważnie zakładam, że tworzymy czwórki osób, wraz z Tajemnicami Świątła – bo ufam, że mój dzisiejszy wpis jest w jakiś sposób zainspirowany przez św. ojca Pio i że on znajdzie osoby do wspólnej modlitwy 🙂

    Pamiętam w modlitwie o wszystkich intencjach WOWIT-owej wspólnoty.
    Pozdrawiam. 🙂

  10. Beat pisze:

    Krucjata Rozanciwa za Ojczyzne

  11. wobroniewiary pisze:

    Saga zmierzch i Harry Potter mają jedną wspólną cechę. Przedstawiają zwykłego człowieka jako coś gorszego. Więc idąc za tą ideologią lepiej być czarodziejem lub wampirem i bratać się ze złem… jest to wielkie oszustwo, które niszczy dusze, zwłaszcza najmłodszych! Pamiętajmy, że jako Dzieci Boże mamy o wiele większy skarb niż Ci, którzy szukają mocy na tym świecie!

  12. wobroniewiary pisze:

    Skutki modlitwy zależą od sposobu, w jaki się modlimy. Żeby nasza modlitwa była miła Bogu i dla nas pożyteczna, powinniśmy być w stanie łaski albo przynajmniej mieć pragnienie porzucenia grzechu; bo modlitwa grzesznika, który nie chce się poprawić, jest obrazą Pana Boga.
    św. Jan Maria Vianney

  13. maria pisze:

    Zgłaszam się do Nowenny Pompejańskiej – tym razem może być część Bolesna Różańca Św. .termin rozpoczęcia obojętny.

Dodaj komentarz